Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 28 marca 2011

Mleko się wylało, czyli słów kilka o handlu lekami

No i stało się. Udało się w końcu rządowi przepchnąć tzw. 'pakiet ustaw zdrowotnych'. Jedną z najistotniejszych wprowadzonych zmian jest - zapowiadane od dawna - ustalenie sztywnych cen na leki refundowane. W kilku słowach: dotychczas marża maksymalna wynosiła 8,9%, po zmianach marża stała będzie wynosiła 5%. Nie będę w tym miejscu rozważał, czy jest to słuszne, czy nie. Zobaczmy, jaki wpływ może mieć ta zmiana na dystrybutorów leków notowanych na GPW.

Na pierwszy ogień największy gracz - Neuca (tak nawiasem mówiąc, ktoś wie, jak to się czyta? Nojka? Nełca? Nełka?). Spółka mocno odczuje tę zmianę. Przy marży operacyjnej ledwie wychylającej się ponad 1% i większości przychodów z handlu hurtowego, każda obniżka marży robi różnicę. Średnio 30-40% sprzedaży farmaceutyków w kraju to leki refundowane, więc marża brutto grupy Neuca spadnie o jakieś 16%, a operacyjna o około PLN 10 mln. Nie jest to bardzo dużo, jeśli wziąć pod uwagę relację już pomniejszonej EBITDA do długoterminowego zadłużenia (dług obrotowy pomijam - przy działalności handlowej nie zakłada się jego spłaty), która wynosi nieco ponad 1.0x.

Następnie mamy PGF. W tej grupie jest też sieć aptek (wydzielona w spółce CEPD), które zawsze osiągały marże wyższe od hurtowni, stąd rentowność operacyjna tej grupy jest dużo lepsza (1,9%). Tutaj zmiana ustawy mniej będzie widoczna na marży, lecz ze względu na wysoką dźwignię finansową  PGF (zadłużenie długoterminowe/EBITDA na koniec 2010 wynosiło ponad 3,2x) profil ryzyka spółki pogorszy się widocznie. Choć ten jest już w tej chwili za wysoki, jak na mój apetyt na ryzyko.

I na koniec Farmacol. Tu rentowność jest tylko nieco niższa, niż w PGF (1,7%), ale za to prawie nie ma długu (długoterminowy tylko PLN 23,3 mln). Zmiana marży będzie odczuwalna, ale tragedii nie ma.

Ogólny wpływ na marżę w branży może być jednak znacznie mocniejszy, niż w podanych powyżej prostych  wyliczeniach dla największych graczy, jeśli wziąć pod uwagę, iż dotychczas sprzedawcy mogli oferować dany lek za 1 grosz ('nabijając' wolumeny), a z NFZ i tak dostawali refundację taką, jakby sprzedali go z maksymalną marżą. Mogą oczywiście  (i zapewne tak zrobią) przerzucić tę podwyżkę na kupujących, lecz na pewno odbije się to czkawką niższych przychodów.  
   
   

piątek, 18 marca 2011

O budżecie. Dlaczego rząd musiał ruszyć OFE

Tocząca się w ostatnich tygodniach dyskusja (choć raczej powinno się powiedzieć: bijatyka) o środki przekazywane z budżetu do OFE, moim zdaniem, jest kompletnie bez sensu. Obecnie nie ma innej możliwości ratowania budżetu, niż zabranie tej gotówki. Nie staję bynajmniej w obronie obecnego rządu, również jego winą jest doprowadzenie do takiej sytuacji. Należy jednak z całą stanowczością stwierdzić, że zredukowanie o trzy czwarte przepływu środków do funduszy emerytalnych jest w tej chwili jedynym możliwym rozwiązaniem.      

Radosna twórczość (bo nie odważę się nazwać tego procesu 'prawodawstwem') naszych parlamentarzystów w ostatnich latach, uroczo nazwana przez prawników 'biegunką legislacyjną', usztywniła budżet w sposób wyjątkowy. Udział wydatków sztywnych w budżecie wzrósł z 58,4% 2005 roku do 74% w 2009, w 2010 było to pewnie jeszcze więcej. Są to wydatki gwarantowane ustawą, takie jak dotacje dla funduszy (np. FUS i KRUS), środki na obsługę długu, składka na UE. Dodatkowym problemem jest to, iż nie ma aktualnego i pełnego katalogu tych wydatków. 

Ponieważ ustawa budżetowa nie może zmieniać innych ustaw, pole manewru jest mocno ograniczone. Eksperci od finansów publicznych oceniają, iż wydatki sztywne na poziomie 80% budżetu powodują brak możliwości jakiegokolwiek działania w przypadku szukania oszczędności. Innymi słowy, budżet państwa polskiego w swej obecnej formie jest niesterowalny. Dlatego właśnie rząd ludzi mieniących się liberałami w sferze gospodarczej podnosi podatki i zagarnia środki przekazywane do OFE. (Na marginesie - ta zmiana nie ma dla przyszłych emerytów żadnego znaczenia, jak to nam próbują wmówić zarządzający OFE. Twierdzą, iż oznacza to zamianę gotówki na twoim osobistym koncie na obietnice państwa, tymczasem w OFE nie ma żadnej gotówki: połowa ich aktywów to właśnie obietnice państwa, a reszta to akcje. Też papier tylko o bardziej zmiennej wartości, choć za tym papierem stoją chociaż jakieś aktywa. Obecne 3 'filary' emerytalne to zamki na piasku i nie będzie z nich żadnej emerytury.)

Przewiną tego i poprzedniego rządu jest więc - ni mniej, ni więcej - socjalizm i krótkowzroczność. Nadawania kolejnych przywilejów różnym grupom nacisku, które - i to jest najzabawniejsza część - będą najgłośniej krzyczeć, gdy odczują skutki podarowanych im bonusów, spowodowało, iż władza sama zapędziła się w kozi róg. Chwila, w której w końcu zdali sobie z tego sprawę, musiała boleć, jak diabli. 

wtorek, 15 marca 2011

A co jeśli król jest nagi? Parę słów o Dolnośląskich Surowcach Skalnych

DSS poinformował dzisiaj o wyemitowaniu obligacji na kwotę przekraczającą PLN 115 mln. Środki mają być przeznaczone głównie na akwizycje w Kieleckie Kopalnie Surowców Mineralnych i Kopalnie Surowców Skalnych w Złotoryi. Po przeczytaniu tego komunikatu zacząłem się zastanawiać, czy jestem półgłówkiem, czy to tylko ktoś dał się nabrać na roztaczane z rozmachem wizje prezesa Łuczaka. 

Rzut oka na bieżącą sytuację DSS: przychody do września 2010 niecałe 82 mln, EBITDA mniej niż 10 mln, a długu netto będzie obecnie  ... 322 mln. Powtórzę drukowanymi: 322.000.000 zł długu netto. Żeby nie było, że wujek jest zły, wcielmy się rolę inwestora i przyjmijmy na poważnie prognozy DSS na rok 2011. Przychody 560 mln (tak, to nie pomyłka, sześciokrotny wzrost), licząc rentowność EBITDA na poziomie 18% (o połowę lepszym, niż do tej pory) to będzie dług netto do EBITDA 3,2x. Dużo, ale nie ma tragedii. A teraz sprawdźmy, czy aby na pewno. 

EBITDA 100 mln, odjąć CAPEX 10 mln (trochę mniej, niż historyczny, park maszynowy jest nowy), odjąć odsetki 22 mln w pierwszym roku (liczę po 7% od długu netto, kredyt może być trochę tańszy, ale obligacje DSS sprzedał po 7,5%), brak zmian w kapitale obrotowym (choć to teza trudna do obronienia przy takim wzroście rozmiarów działalności) i 12 mln podatku i zostaje nam 55 mln. I z tego trzeba spłacić 38 mln (obligacje) + 24 mln (kredyty długoterminowe, dla uproszczenia założyłem, że są do spłaty w 5 lat), czyli 62 mln długu. Aha. A jeśli te optymistyczne założenia się nie spełnią (jak na przykład w roku 2010. I 2009. I 2008.), to co? Ano klops.

W przypadku DSS ostatnio głośnym echem odbiły się ostatnio dwie wiadomości: będziemy wydobywać tytan i robić sztuczny kamień (dotacja na PLN 50 mln). Well

Załóżmy, że po wydaniu kilkunastu milionów na oszacowanie zawartości tytanu w rudzie i zrobienie studium opłacalności oraz zainwestowaniu kolejnych kilkunastu w sprzęt, DSS zostaje potentatem branży i odpowiada za 1% światowego wydobycia rudy tytanu i jest ona dobrej jakości. To będzie jakieś 80.000 ton w roku. Po $100 za tonę, to będzie całe ... 24 mln zł przychodu rocznie. Hmm.

Druga kwestia, czyli dotacja 50 mln na budowę pierwszej w Polsce fabryki sztucznego kamienia. Wystarczy przeczytać komunikat do końca by się zorientować, że ta dotacja pokryje 30% wydatków. Skąd pozostałe 120 mln? Prezes Łuczak mówi, że weźmie kredyt. Czyli cztery .. sześć w pamięci ... na jakby nie wyklepywać, to wychodzi przystanek autobusowy. Taki dług ta spółka to może i spłaci, ale za 15 lat. 

Może mnie ktoś oświeci, czego takiego w tej spółce nie widzę, co zobaczyli obligatariusze? 
A może po prostu ja nie kupuję bajek opowiadanych przez DSS ...



  
  



     

piątek, 11 marca 2011

Siedzenie w butelce. Kłopotów CEDC ciąg dalszy

W tym tygodniu pisałem już o CEDC, lecz właśnie przejrzałem ich prezentację na okoliczność słabych wyników i chcę podzielić się kilkoma uwagami.

Zacznijmy od rynku polskiego. Spółka traci udziały w rynku, lecz tempo spadków wzrosło po sprzedaży części dystrybucyjnej biznesu do Eurocash. Pisał też o tym Forbes, lecz moim zdaniem mieć dobrą logistykę, a mieć swoją dobrą logistykę to zupełnie różne historie. Nie upatrywałbym przyczyny spadku sprzedaży w samym pozbyciu się części dystrybucyjnej biznesu (lider rynku - Stock - nigdy nie miał swojej dystrybucji i korzystał z usług partnerów zewnętrznych, w tym CEDC), lecz w złym przygotowaniu spółki do takiej operacji. Nie wiem, jak wygląda umowa dystrybucyjna pomiędzy CEDC a Eurocash (była częścią umowy sprzedaży), ale widać, że albo ta współpraca nie wypaliła, albo jeszcze się obie strony nie 'dotarły'.

Spółka od jesieni sprzedaje sprawdzony już przez Stock'a patent, czyli Żubrówkę Białą. Ruch mocno spóźniony. Wódka ta będzie konkurować m.in z najpopularniejszą obecnie w tym segmencie  Żołądkową Czystą, która zadomowiła się już na rynku. Wygryzanie kolejnych konkurentów w segmencie economy jest drogie, a przy tym wcale nie musi się przełożyć na wyższe zyski. Na marginesie warto dodać, że zysk producenta ze sprzedaży butelki 0,5 l waha się w okolicach 1 zł. Dodatkowo promowanie nowej marki w tym segmencie (gdzie jest naprawdę duży wybór i konkurencja) jest karkołomne. Łatwo mi sobie wyobrazić sytuację, w której na tę półkę wejdą sieci handlowe (np. dyskonty, które z roku na rok poszerzają ofertę) i cała operacja weźmie w łeb.

Dużym grzechem jest optymistyczne szacowanie przez spółkę kosztów spirytusu (w okolicach 2,70 zł za litr) w sytuacji, gdy świeże są wspomnienia ubiegłego roku (wzrost kosztów spirytusu o 30% w kilka miesięcy). Mając na względzie obecną masakrę na rynkach commodities  wraz  z parciem na biopaliwa na świecie, założyłbym jednak wzrost cen spirytusu. No, ale wtedy prognozy spółki nie mogły by być tak świetlane. 

Kolejne założenie, iż przy podniesieniu cen o 1,5% na kurczącym się o 5-6% rynku, CEDC osiągnie ponad 10% wzrost sprzedaży jest marzeniem. Oczywiście da się to zrobić, ale wymaga to ogromnych nakładów na promocję, co bardzo źle odbije się na marżach. W sytuacji, w której spółka musi wygenerować pokaźny cash flow operacyjny (żeby nie denerwować jeszcze bardziej wierzycieli) założenie to wydaje się skrajnie nieprawdopodobne.    

Podobne zarzuty można podnieść w odniesieniu do prognoz dla rynku Rosyjskiego. Tu zaplanowano 6% wzrost wolumenu sprzedaży na stabilnym rynku połączony z utrzymaniem kosztów pozyskania spirytusu (wolne żarty - po tegorocznej suszy ceny zboża, a co za tym idzie spirytusu, poszybują ostro w górę!). Do tego 30% wzrost eksportu? 

Rzeczą, która wbiła mnie w fotel jest informacja, iż od lutego CEDC będzie konsolidować w wynikach operacje spółki Whitehall. Dla przypomnienia w ubiegłym roku CEDC przestało konsolidować wyniki tej spółki zastępując to konsolidacją metodą praw własności. Kolejny przykład na manipulację wynikami i zaburzanie obrazu, aby utrudnić pełną ocenę kondycji firmy.

I jeszcze wisienka: nawet po wyłączeniu wszystkich zdarzeń jednorazowych (które spółce przydarzają się systematycznie; ciekawe, co wymyślą w tym roku) CEDC wygenerowała EBITDA na poziomie USD 167 mln, co daje wskaźnik dług netto/EBITDA na poziomie 7,02. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że większość długu spółki ma bullet w 2014-2016, i CEDC będzie przeznaczać blisko połowę EBITDA na spłatę odsetek (USD 107 mln), to bez refinansowania się nie obędzie. Na końcu spółka będzie zdania na łaskę i niełaskę potencjalnych obligatariuszy i kredytodawców, z zerową pozycją negocjacyjną.           


wtorek, 8 marca 2011

A teraz coś z zupełnie innej butelki

Dzisiejsza 'Podłoga' sprawozdaje, iż Deutsche Bank 'nadal wierzy' w alkoholowego potentata Central European Distribution Corporation ('CEDC'). Wbrew nazwie dystrybucji już tam nie ma. A to, co zostało radzi sobie 'tak sobie'. Ale po kolei.

Już sam tytuł artykułu wiele mówi o kondycji spółki, skoro o jednym z największych banków Starego Kontynentu pisze się, iż 'wierzy' w jakiś walor. Już widzę to posiedzenie przed wydaniem rekomendacji 'kupuj' dla tych akcji:
- To co robimy? - zapytał osiwiały po przeczytaniu analizy spółki szef zespołu. Na to smartest guy in the room wstaje i rzuca odważnie: 
- Złapmy się wszyscy za kciuki i poczekajmy. Może się odbije.

Zastanawia mnie jakie jest uzasadnienie takiej rekomendacji i to przeciwko dwóm innym instytucjom (Credit Suisse oraz Morgan i jego Stanley mówią 'sprzedaj' z ceną docelową niższą o 30%), bo nawet w świetle ostatnich wpadek DB (mają zakaz handlowania akcjami w Korei Południowej przez pół roku), nie chce mi się wierzyć, że robią to, bo prowadzą inne interesy z CEDC (a prowadzą).   

Tyle dygresji, porozmawiajmy o spółce. Dawno nie widziałem takiego upadku. Po opublikowaniu w ubiegły wtorek wyników za 2010 kursy akcji spadały tak, że dwukrotnie zawieszano notowania. Nic dziwnego, mój szczypiorku, spółka leży już od wtorku (zważcie, iż jej kurs systematycznie pikuje od roku). Jest w niej głęboki strukturalny problem, który - moim skromnym zdaniem - można opisać w dwóch słowach: William Carey. 

To właśnie twórca tej firmy jest obecnie jej największa słabością, a jego mocarstwowe zapędy, pomocne na wczesnym etapie działalności, doprowadziły w ostatnich latach do sporego przeinwestowania i obecnych kłopotów spółki. W 2009 od topora uratowało go odbicie na rynku obligacji korporacyjnych. Dzięki uplasowaniu na rynku EUR 380 mln i USD 380 mln obligacji spółka mogła wypełnić zobowiązania wobec Lion Capital (od którego kupiła rosyjską grupę Whitehall) i - de facto - uchronić się przed upadłością (Lion mógł w każdej chwili zażądać pozostałej części zapłaty za akcje i doprowadzić CEDC do bankructwa).

To był pierwszy poważny sygnał ostrzegawczy. Kolejnym była rezygnacja w 2010 z wyścigu o ukraińskiego producenta wódki Niemiroff. Skoro nawet Bill Carey uznał, iż nie stać go na kolejną akwizycję, to w spółce musiało już być nieciekawie. Tym bardziej, iż właśnie pozyskała blisko PLN 400 mln z tytułu sprzedaży części dystrybucyjnej biznesu do Eurocash. 

W wynikach kolejnych kwartałów widoczne były pogłębiające się problemy ze sprzedażą i rentownością spółek rosyjskich (tłumaczone podwyżka akcyzy i pożarami), na które się nałożyły gorsze wyniki w Polsce (powodzie i Smoleńsk). Wyszło na to, iż ta 'perełka' ma kłopot z zarobieniem pieniędzy na bieżącą obsługę kredytów, a tu jeszcze trzeba odkładać gotówkę na wykup obligacji wymagalnych w 2016 (prawie miliard dolarów, brzmi imponująco). 

Po pokazaniu USD 93 mln straty za rok 2010 inwestorom puściły ... nerwy. Jest się czym martwić, bo strata już na poziomie EBITDA nie za dobrze wróży. Spółka ma kilka ciekawych aktywów (Bols, Polmos Białystok, czy rosyjski RAG), ale nie jestem przekonany, czy udźwigną one taki dług. Czekam na czytelny komunikat zarządu dla inwestorów, że zdają sobie sprawę z powagi sytuacji i rozpoczną poważną restrukturyzację Grupy (najlepiej z nowym prezesem) i przestaną się ratować wydawaniem kroci na prawników i księgowych (ich sprawozdania finansowe to majstersztyk, świetny window dressing).   



         
     


piątek, 4 marca 2011

Ile policzą za Police?

Głośno ostatnio się zrobiło o Zakładach Chemicznych Police. Najpierw ich prezes przekonywał, że spółka najgorsze już ma za sobą i teraz to już będzie tylko lepiej. Następnego dnia wiceminister Leszkiewicz z MSP studził zapały. W odpowiedzi prezes Jałosiński uraczył nas wiadomością, iż plan restrukturyzacji zatrudnienia idzie zgodnie z planem. Co do redukcji zatrudnienia to żaden sukces, tym bardziej, że osiągnięto ten cel w dwa lata, a skoro spółka ma przerost zatrudnienia szacowany na 800-900 osób, to dużo jeszcze zostało do zrobienia. Warto pamiętać, że wypowiedziany w ubiegłym roku przez zarząd zbiorowy układ pracy wygasa dopiero w wakacje i wcześniej żadnych mocniejszych ruchów w kwestii redukcji zatrudnienia nie będzie. Później - moim zdaniem - też nie. Bo jak zarząd ma zamiar przekonać ludzi do koniecznych cięć, jeśli od kilku miesięcy trąbi w prasie, że w spółce jest dobrze i coraz lepiej? Biorąc pod uwagę rysującą się różnicę zdań pomiędzy zarządem a ministerstwem, spodziewałbym się tu raczej bardzo bolesnego procesu, nie koniecznie uwieńczonego sukcesem.   

Kolejną ważną informacją z ostatnich dni jest pojawienie się inwestora z Turcji - Nurol Holding. Kurs rośnie, dziennikarze się podniecają, trąbi się o sprzedaży i nadejściu świetlanych czasów. Wstrzymajmy więc swe konie i podsumujmy fakty:

Primo: czemu wszyscy nagle zapomnieli o ubiegłorocznym fiasku prywatyzacji Polic i Puław? Nikogo nie zastanawia, dlaczego pół roku temu żadnej firmie na świecie te zakupy się nie opłacały (pomijam ofertę na Police złożoną przez Puławy. I ofertę na Puławy złożoną przez związkowców), a nagle znajduje się chętny?  

Secundo: Polska chemia w obecnym kształcie jest niesprzedawalna. Dlaczego? Wielka piątka: zero innowacyjności, jeden dostawca drogiego gazu, wysoki poziom zadłużenia, siła związków zawodowych, nadchodzące ograniczenia emisji CO2. Basta. 

Tertio: biorąc pod uwagę powyższe, sprawdziłem dostępne informacje o tym potencjalnym kupującym. Ten holding zajmuje się głównie budowlanką i miał w 2009 mniej przychodów (w przeliczeniu na PLN 2,16 mld), niż Police w swoich dobrych latach. EBITDA na poziomie PLN 180 mln, przy zadłużeniu przekraczającym PLN 800 mln. Nie ma jak zrobić wykupu lewarowanego, bo Police już maja za dużo długu. Gdyby temu holdingowi udało się kupić Police, byłbym mocno zdziwiony i zalecałbym sprawdzenie, czy nie dochodzi tu do prania pieniędzy (bo mieliśmy podobne prywatyzacje 'z kapelusza' w przeszłości).  

Jednak taki scenariusz jest mało prawdopodobny. Bardziej możliwe, że inwestor z Turcji pojawił się z łapanki, żeby pokazać, iż coś się w sprawie dzieje i spróbować zrobić trochę dobrej prasy. Dopóki sprawa emisji CO2 w ciągu następnej dekady nie zostanie ostatecznie rozwiązana przez UE i nie będzie choćby wysokiego prawdopodobieństwa na dywersyfikację źródeł gazu, żaden sensowny inwestor dla ZCh Police się nie pojawi.     

czwartek, 3 marca 2011

Pol-Aqua tonie?

W dzisiejszym "Pudelku Biznesu" ukazał się artykuł o problemach spółki Pol-Aqua. Rychło wczas. W spółce jest niezbyt ciekawie już od kilku ładnych lat. Patrząc na jej historyczne wyniki widać było choćby rentowność dużo niższą, niż średnia w branży, do tego systematycznie spadającą (na poziomie EBITDA z 9,9% w 2007 do 4,5% w 2009) nawet wczasach boomu budownictwa infrastrukturalnego. Podnoszono, że jest problem z rentownością kontraktów, że taki Most Północny spółka co prawda buduje, ale nie powinna na tym kontrakcie zarobić (druga oferta w przetargu opiewała na kwotę PLN 1,013 mld, niby to tylko 3,7% więcej, ale przy takich marżach to kolosalna różnica), i że do końca nie wiadomo, co w tej grupie siedzi poukrywane po kątach.

Gdy w 2009 ogłoszono przejęcie Pol-Aqua przez Hiszpanów z ACS (za pośrednictwem ich spółki zależnej Dragados - obecnej wcześniej w Polsce), wielu odetchnęło z ulgą, że teraz to już będzie tylko lepiej. A zaczęło się sypać. Po kolei.

Pierwsza czerwona lampka zapaliła się w lutym 2010 Marek Stefański zrezygnował z przewodniczenia Radzie Nadzorczej Spółki. "Z powodów osobistych". Jasne. I pewnie nie miało to żadnego związku ze słabymi wynikami spółki za 2009 opublikowanymi 3 tygodnie później. Ani ze stratą, jaką spółka wykazała w raporcie rocznym. Okazało się, że inne spółki z grupy są warte o PLN 45 mln mniej, niż sądzono. Do licha, przecież na jesieni 2009 był robiony due diligence w związku z przejęciem przez ACS. Co takiego mogło się wydarzyć przez pół roku, ze wartość spółek zależnych spadła o jedną piątą? Pytanie powinno brzmieć: co takiego w tych spółkach znalazł nowy właściciel?


Na odpowiedzi nie trzeba było długo czekać. Już w sierpniu 2010 gruchnęła wiadomość, że zależna od Pol-Aqua Vectra z Płocka zwolni trzecią część załogi, gdyż ma kłopot z należnością za wybudowanie Galerii Mazovia (chodziło o PLN 17 mln) i traci płynność. Cała historia była niezwykle ciekawa, ale to temat na osobny wpis. Grunt, że w sprawę zaangażowała się prokuratura (pojawiły się podejrzenia o popełnienie przez Vectrę oszustwa), a do sądu zaczęły napływać wnioski o upadłość (miesiąc temu wpłynął kolejny). Efekt był taki, że Pol-Aqua spisała tę spółkę z bilansu, wykazując stratę z tytułu utworzonych rezerw w kwocie PLN 84 mln.    


Nie był to koniec kłopotów Pol-Aqua, gdyż jesienią wypłynęły na powierzchnię problemy z płynnością innej spółki zależnej - Placidus Investments. To nowy podmiot powołany do życia w 2008, miał się zajmować budową ekranów akustycznych przy drogach. I nawet nieźle mu to szło wolumenowo (choć rentowny nie był), do czasu kiedy na wierzch wypłynęły niezapłacone faktury na kilka milionów. Wierzycielami byli współzałożyciele spółki, a faktury dotyczyły opłaty za know-how. Bez komentarza.


I tak oto czytam sobie dziś raport Pol-Aqua, a tam same dziwy. Prawie PLN 290 mln straty netto  za 2010. Auć. Skąd ta strata? Ano, tak do końca, to nikt nie wie. Przychody się kurczą, strata jest już na poziomie sprzedaży (PLN 5 mln), co wskazywałoby na wspomniane przez mnie problemy z rentownością kontraktów. Do tego należy doliczyć odpisy z tytułu utraty wartości akcji w spółkach (Vectra, Placidus, w sumie policzmy z górką PLN 85 mln), Lecz to wciąż mało, szukamy dalej. Dwukrotny wzrost pozostałych kosztów operacyjnych (+PLN 71 mln) oraz utrzymane koszty prowadzenia biznesu i zrobiła się wielka dziura. Ale to nie wszystko.


Oto bowiem, czytamy, iż spółka po raz kolejny zweryfikowała wyniki za ... rok 2009. Przypomnijmy, że w lutym 2010 Pol-Aqua pokazała na koniec 2009 PLN 13 mln zysku netto. W maju 2010 w raporcie rocznym wykazała PLN 37 mln straty netto. A teraz - trzymajcie się - w raporcie za 2010 zweryfikowała wyniki za 2009 do PLN 84 mln straty netto. Grubo.


Biorąc pod uwagę kłopoty Pol-Aqua z komunikacją z rynkiem po zmianie właściciela, oraz opóźnianiem publikacji danych finansowych, sprawą zainteresowała się KNF. Niezależnie od wyników kontroli, od spółki należy się trzymać z daleka. Chyba, że ktoś lubi hazard. 


P.S. Nie mam dostępu do takich danych, ale może ktoś ma i - jeżeli są publiczne - powie nam, czy aby w ostatnim roku, kiedy przychody Pol-Aqua i jej backlog lecą na łeb, na szyję, Dragados nie odnotował istotnego wzrostu podpisanych kontraktów? Jego nazwa przewinęła się kilka razy przy dużych projektach drogowych.