Dzisiejsza 'Podłoga' sprawozdaje, iż Deutsche Bank 'nadal wierzy' w alkoholowego potentata Central European Distribution Corporation ('CEDC'). Wbrew nazwie dystrybucji już tam nie ma. A to, co zostało radzi sobie 'tak sobie'. Ale po kolei.
Już sam tytuł artykułu wiele mówi o kondycji spółki, skoro o jednym z największych banków Starego Kontynentu pisze się, iż 'wierzy' w jakiś walor. Już widzę to posiedzenie przed wydaniem rekomendacji 'kupuj' dla tych akcji:
- To co robimy? - zapytał osiwiały po przeczytaniu analizy spółki szef zespołu. Na to smartest guy in the room wstaje i rzuca odważnie:
- Złapmy się wszyscy za kciuki i poczekajmy. Może się odbije.
Zastanawia mnie jakie jest uzasadnienie takiej rekomendacji i to przeciwko dwóm innym instytucjom (Credit Suisse oraz Morgan i jego Stanley mówią 'sprzedaj' z ceną docelową niższą o 30%), bo nawet w świetle ostatnich wpadek DB (mają zakaz handlowania akcjami w Korei Południowej przez pół roku), nie chce mi się wierzyć, że robią to, bo prowadzą inne interesy z CEDC (a prowadzą).
Tyle dygresji, porozmawiajmy o spółce. Dawno nie widziałem takiego upadku. Po opublikowaniu w ubiegły wtorek wyników za 2010 kursy akcji spadały tak, że dwukrotnie zawieszano notowania. Nic dziwnego, mój szczypiorku, spółka leży już od wtorku (zważcie, iż jej kurs systematycznie pikuje od roku). Jest w niej głęboki strukturalny problem, który - moim skromnym zdaniem - można opisać w dwóch słowach: William Carey.
To właśnie twórca tej firmy jest obecnie jej największa słabością, a jego mocarstwowe zapędy, pomocne na wczesnym etapie działalności, doprowadziły w ostatnich latach do sporego przeinwestowania i obecnych kłopotów spółki. W 2009 od topora uratowało go odbicie na rynku obligacji korporacyjnych. Dzięki uplasowaniu na rynku EUR 380 mln i USD 380 mln obligacji spółka mogła wypełnić zobowiązania wobec Lion Capital (od którego kupiła rosyjską grupę Whitehall) i - de facto - uchronić się przed upadłością (Lion mógł w każdej chwili zażądać pozostałej części zapłaty za akcje i doprowadzić CEDC do bankructwa).
To był pierwszy poważny sygnał ostrzegawczy. Kolejnym była rezygnacja w 2010 z wyścigu o ukraińskiego producenta wódki Niemiroff. Skoro nawet Bill Carey uznał, iż nie stać go na kolejną akwizycję, to w spółce musiało już być nieciekawie. Tym bardziej, iż właśnie pozyskała blisko PLN 400 mln z tytułu sprzedaży części dystrybucyjnej biznesu do Eurocash.
W wynikach kolejnych kwartałów widoczne były pogłębiające się problemy ze sprzedażą i rentownością spółek rosyjskich (tłumaczone podwyżka akcyzy i pożarami), na które się nałożyły gorsze wyniki w Polsce (powodzie i Smoleńsk). Wyszło na to, iż ta 'perełka' ma kłopot z zarobieniem pieniędzy na bieżącą obsługę kredytów, a tu jeszcze trzeba odkładać gotówkę na wykup obligacji wymagalnych w 2016 (prawie miliard dolarów, brzmi imponująco).
Po pokazaniu USD 93 mln straty za rok 2010 inwestorom puściły ... nerwy. Jest się czym martwić, bo strata już na poziomie EBITDA nie za dobrze wróży. Spółka ma kilka ciekawych aktywów (Bols, Polmos Białystok, czy rosyjski RAG), ale nie jestem przekonany, czy udźwigną one taki dług. Czekam na czytelny komunikat zarządu dla inwestorów, że zdają sobie sprawę z powagi sytuacji i rozpoczną poważną restrukturyzację Grupy (najlepiej z nowym prezesem) i przestaną się ratować wydawaniem kroci na prawników i księgowych (ich sprawozdania finansowe to majstersztyk, świetny window dressing).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz