Szukaj na tym blogu

piątek, 25 lutego 2011

Co w gazociągu piszczy

Mowa rzecz jasna o gazociągu jamalskim. Na polskim odcinku piszczy w nim bieda. Tak, w naszym kraju można nie zarabiać na transporcie gazu, choć przyznaję, jest to nie lada sztuka. Już spieszę wyjaśnić, w czym rzecz. Otóż za przesył gazu na (10%) i przez (90% tego gazu jedzie na zachód do Niemiec i Holandii)  terytorium Polski (w końcu to pod nasza ziemia leży ta rura) rosyjscy dostawcy gazu (w większości Gazprom ) spółce EuRoPol Gaz za każdy przesłany metr sześcienny na 100 km płacą ... stój szalony! ... powinni  płacić $1,74. Powinni, bo od 2005 roku z sobie jedynie znanych powodów płacą tylko część, choć stawka jest bardzo atrakcyjna, biorąc pod uwagę, że Białorusini biorą za to $1,88 (a mają do tego gaz o połowę tańszy), a dla przykładu Ukraińcy taksują wschodniego brata na $2,74 (stawka uznawana za rynkową w UE).

Ponieważ te liczby niewiele mówią, dodam, że do 2010 Gazprom zalegał z opłatami na circa $400 mln. Jest to trochę grosza. I żaden z układów rządzących w ostatnich 6 latach nie miał dość dużych cojones, żeby im jedną rurę zakręcić w celu zmiękczenia drugiej. 

Nasuwa się pytanie o to, co rządzący zrobili, aby tę nieprzyjemną sprawę wyjaśnić. Otóż wzięli się do roboty i po długotrwałych twardych negocjacjach podpisali pakiet umów gazowych niezwykle dla Polski korzystny. Co prawda nikt w Europie nie płaci za gaz tyle, co my ($330 za 1000 m/3, ceny indeksowane corocznie do 2037!), stawka za tranzyt wciąż jest niziutka ($1,74 za m/3 na 100 km), zrzekliśmy się $25 mln już zasądzonych na naszą rzecz (przez rosyjski sąd arbitrażowy!) opłat i $ 180 mln zaległych płatności za lata 2007-2009 i oddaliśmy kontrolę nad spółka EuRoPol Gaz Gazpromowi, ale w zamian za to ograniczono zyski spółki EuRoPol Gaz do maksimum PLN 21 mln rocznie (czyli Gazprom i Polska nie zarobią na tranzycie) i uregulowano możliwość przesyłu rurociągiem gazu - trzymajcie się - w drugą stronę! 

W kilku krótkich słowach: bierz Gazpromie sobie teraz te obrzydliwe pieniądze, nie skasujemy cię nawet za tranzyt, ale jak któregoś dnia dobierzemy się do łupków i zostaniemy gazową potęgą, albo Niemcy wymyślą, jak robić gaz z powietrza, to miej się na baczności, bo zalejemy Rosję tanim gazem i będziesz musiał go puścić tą rurą!

W kilku żołnierskich słowach: czas się szybko odwrócić do ściany, bo ktoś nas tu bez mydła ... Tym bardziej, że tego gazu mamy kupować tyle, że PGNiG zabiera się za budowanie  elektrowni opalanych gazem, żeby nie musieć go całkiem bezproduktywnie puszczać z dymem.

Finał sprawy miał miejsce w ostatnich tygodniach, ale jakoś nie dotarły do mnie głosy oburzenia na takie postępowanie rządzących. Oczywiście, emerytura rzecz ważna (pocieszyły mnie opublikowane w tym tygodniu wyniki sondaży: 26% Polaków nie wierzy, że dostanie jakąkolwiek emeryturę od państwa. Dobrze wiedzieć, że jest w tym kraju aż tylu myślących ludzi), lecz jak widać w tym samym czasie rządzący pod osłoną wrzawy medialnej robią też inne bardzo brzydkie numery.

Kołacze mi się teraz po głowie kilka pytań: czy robią z głupoty, czy chciwości? Czy tym razem ktoś w końcu poniesie w tym kraju odpowiedzialność za takie numery? Ile jeszcze można tu spieprzyć, panowie? 



      

czwartek, 24 lutego 2011

Rynek kruszyw drogowych

Dziś weźmiemy na tapetę kolejną branżę, która w powszechnej opinii powinna się dobrze rozwijać przynajmniej w średnim terminie. Co i rusz pojawiają się informacje, że tyle mamy w kraju dróg do zbudowania, że spółki z branży mają przed sobą przynajmniej 4 lata prosperity. Sprawdzam.

Według wstępnych szacunków  w Polsce w 2010 wyprodukowano 200 mln ton kruszyw, żwirów i piasków, przy czym w ostatnich latach zwiększa się zapotrzebowanie na kruszywa drogowe, a zmniejsza na kruszywa budowlane. Kruszyw drogowych było w tym ok. 50 mln ton. Obecnie moce produkcyjne krajowych producentów są szacowane na 300 mln ton rocznie i znacznie przewyższa zapotrzebowanie rynkowe. Co kluczowe w tej branży, to fakt, iż wartość transportu kruszywa przewyższa wartość samego budulca (około PLN 20-25 za tonę), jeśli musi zostać przewiezione na odległość większą niż 150 km. Ceny transportu kruszyw w 2011 roku, kiedy nastąpi spiętrzenie na budowach autostrad, mogą wzrosnąć nawet o połowę.

Z tego też powodu znaczenie importowanego kruszywa na rynku jest marginalne (w 2010 roku było to 4 mln ton wszystkich rodzajów kruszyw), lecz nie można go lekceważyć, szczególnie w północnej części Polski. Ponieważ praktycznie nie ma tam kopalń, a wydajność transportu kolejowego północ-południe pozostawia wiele do życzenia, to coraz bardziej opłaca się przywozić kruszywa statkami od Skandynawów. Prawdziwym testem będą tu najbliższe lata, gdyż przy przewidywanym wzroście cen kruszyw rentowność importu może być kusząca. 

Branża jest uzależniona od koniunktury w budownictwie drogowym, w którym w ostatnich miesiącach dzieją się ciekawe rzeczy. W pełni podzielam opinię, iż w Polsce jest masa dróg do wybudowania i jeszcze więcej do wyremontowania. Tak, potrzeba będzie do tego ogromnej ilości kruszyw. Jednak biorąc pod uwagę ostatnie roszady w planie budowy dróg, spowodowane ogromną dziurą w polskim budżecie, przestrzegam przed zbytnim optymizmem w odniesieniu do tej branży. Istnieje duże ryzyko, że inwestycje będą 'konieczne', co nie znaczy 'zrobione i zapłacone'. Skoro już teraz program budowy dróg się rozjeżdża, a na remonty wydaje się PLN 0,5 mld rocznie, zamiast PLN 2,5 mld, to łatwo sobie wyobrazić jakie skutki dla spółek z branży będzie miało kolejne rozciągnięcie planowanych budów w czasie. Ogromny wzrost mocy produkcyjnych w ostatnich latach sfinansowany jeszcze większym długiem bankowym, przy rosnącej konkurencji na nielicznych kontraktach, zamieni finansową dźwignię w maczugę i pogrąży spółki. 

Lata 2011-2013 będą dla branży dobre, lecz może się okazać, iż na długo pozostaną niedoścignionym rekordem. Te przedsiębiorstwa, które nie wykorzystają tego czasu na redukcję zadłużenia i przygotowanie kapitału na chudsze czasy, znajdą się w nie lada tarapatach. 


środa, 23 lutego 2011

Rynek mrożonek: gdzie ten galop?

Od kilku już dobrych lat (sam obserwuję tę branżę od 2008 roku) co i rusz prasa, mniej lub bardziej specjalistyczna, raczy nas zapowiedziami świetlanej przyszłości rynku mrożonej żywności ('tylko patrzcie, jak będzie rosło!'). Oważ prasa z lubością cytuje 'ekspertów' twierdzących, iż zmienia się styl życia Polaków (więcej młodych, zabieganych, z dużych miast), ergo popyt na żywność z zamrażarki rośnie i rósł będzie. Trzeba przecież wyrównać do średniej unijnej, a tam spożycie tego typu produktów jest dwu- trzykrotnie większe niż u nas. 

Cóż, ośmielę się nie zgodzić.

Po pierwsze, wszyscy 'eksperci' wieszczący owczy pęd Polaków ku mrożonej żywności dziwnym trafem są u producenta takowej zatrudnieni, lub przez takiegoż producenta wynajęci do sporządzenia raportu. 

Po wtóre, młodzi, zabiegani, z wielkich miast, skłaniać się będą raczej ku 'zdrowej' żywności, a mrożonki nie bardzo tutaj pasują. Mnie od dziecka wpajano, że świeże jest lepsze, niż mrożone. Kłopotu z dostępnością do świeżej żywności nie ma obecnie żadnego, więc gdzie ta wartość dodana inna, niż sprzedaż kilku rodzajów owoców czy warzyw 'po sezonie'? Łatwiej mi wyobrazić sobie mrożonki zdobywające rynek gastronomiczny, gdyż tam odbiorca końcowy nie wie, czy dostał potrawę z produktu świeżego, czy mrożonego (wyczuć tę różnicę potrafi jedynie pani Magdalena 'a lody to podajecie świeże, czy mrożone?' Gessler). I tu jednak potencjał do wzrostu jest ograniczony, gdyż Polacy się nie chcą się ucywilizować i jedzenie spożywane 'na mieście', mimo wyraźnego wzrostu w ostatnich kilkunastu latach, pozostaje marginesem.         

I to jest jeden z powodów, dla których - po trzecie - możemy nigdy nie osiągnąć w Polsce owych mitycznych 27 kg mrożonek na głowę Brytyjczyka, czy 22 kg na głowę Hiszpana. Innym powodem może być przywiązanie polskiej kuchni do produktów sezonowych, czy pojawienie się kłopotów z jakością mrożonek (polecam ten artykuł) i spadek ich sprzedaży w rozwiniętych społeczeństwach ze względu na postrzeganie takiej żywności jako pośledniej. 

I wreszcie po czwarte, liczby nie potwierdzają tego hurraoptymizmu. Wartość całego rynku mrożonek w latach 2004-2009 wzrastała o średnio 6,3% rocznie, co przy rocznej inflacji w tym okresie bliskiej 2,9% nie rzuca na kolana. Prognozy mówią o CAGR na lata 2011-2013 rzędu 6,7%, od poziomu PLN 1,8 mld w 2010. Gdzie są te gigantyczne wzrosty? A pamiętać jeszcze trzeba, że mówimy o malutkim, by nie rzec: mocno niszowym, fragmencie rynku spożywczego (cały rynek wycenia się na blisko PLN 250 mld rocznie).   

Rynek wygląda na względnie stabilny, z nasilającą się konkurencją (jest tu i Hotex, i Agros Nova, i Iglotex, i  Frosta, i Pamapol), ogromną sezonowością, dużym uzależnieniem od cen produktów rolnych i bardzo kłopotliwą logistyką (tego towaru nie przewiezie się każdą ciężarówką). 

Wyniki osiągane przez spółki z branży nie imponują. Pamapol ma rentowność EBITDA na poziomie 6,6% (netto 0,8%), a ROE 2,5%. Hortex mówi o spadających o kilka procent przychodach (choć to pewnie 'zasługa' sprzedaży za wschodnią granicą) i rentowności netto całe 2,6%. Frosta ze swoją odmienna strategią i grupą docelową chwali się 3% wzrostem sprzedaży (do PLN 250 mln) i 4% rentownością netto.      

Sumując, byłbym bardzo ostrożny przy wygłaszaniu tez o 'nadchodzącej erze mrożonej żywności' i spodziewanych spektakularnych wzrostach sprzedaży i zysków spółek działających w tej branży. Jest dobra  prasa, lecz branża rośnie powoli i to pomimo ciągłego wprowadzania coraz to wymyślniejszych produktów. 

wtorek, 22 lutego 2011

Zamykamy kiosk - czyli o dyskusji w polskiej demokracji

Razem z resztą rozgrzanego do czerwoności (bynajmniej nie z podniecenia) społeczeństwa, obserwuję już czas jakiś zjawisko przez media określane mianem 'debaty' o OFE. Czemuż debata w cudzysłowie? Odpowiedź znajdziecie w załączonym artykule. Minister Boni w ramach debaty rzecze, że 'akceptuje dyskusję o wyższej składce do OFE. Powrót do wyższej nie jest jednak możliwy w ciągu najbliższych kilku lat, nie za dwa lata (...) a w końcówce tej dekady.'

No żesz ty! Co to za dyskusja, której wynik jest z góry przesądzony?! Niech te wykrzykniki Szanownego Czytelnika nie zmylą. To, że jestem ciężko w ... wściekły, nie znaczy, że zaskakują mnie słowa pana ministra. W ostatnich miesiącach przykładów na prowadzoną ofensywę legislacyjną rządu, połączoną z intensywnymi konsultacjami społecznymi mamy aż nadto. Ciekaw jestem wielce, co jeszcze przed wyborami uda im się spieprzyć. 

Moje rozgoryczenie jest ty większe, że nie ma dla obecnie rządzących żadnej racjonalnej alternatywy. Co w takim wypadku zrobić w czasie nadchodzących wyborów? Zagłosować na JKM? Szanse na wejście prawicy do parlamentu oceniam jako nikłe (nie wdając się w dyskusję o istocie demokracji - jeśli nie potrafią przekonać wystarczającej liczby ludzi do swoich poglądów, to ich w parlamencie nie będzie. Swoją drogą, przez lata nie potrafili dostać się do parlamentu, skąd więc mieć pewność, że po uzyskaniu władzy będą skuteczniejsi?). Zagłosować na PO? Nie, no proszę was, nie bądźmy jak Marian na czele manify ... O 'pomysłach' z głosowaniem na PiS (przy obecnej kondycji jego kierownictwa), czy na pierwszą 'kokotę w stylu rokoko' polskiej polityki (tak, tak, to o PSL) nie wspomnę. Już wspomniałem, trudno.

Miałem do niedawna pomysł na rozwiązanie tego pata: odłożyć sobie tak ze dwa miliony euro, kupić domek w Szwajcarii i tam po cichu sobie żyć z dala od tej hałastry. Pomysł padł, bo pomimo swych wielu zalet, kraj ten ponoć jest nudny jak flaki z olejem.


Co dalej? Tego nie wie nikt, ale może uda się coś wymyślić na łamach niniejszego bloga.   

To mój pierwszy post ('ooo, debiucik') i trochę jeszcze mnie znosi z tematu, wszystko się naprawi w kolejnych postach. Postaram się o więcej faktów i mniej żółci, a co z tego wyjdzie to się obaczy w komentarzach.